Sen #6: Hemingway ‡ Historia spisana przez Jana Heimsona ‡ dnia ‡ A uważ ty co to czytasz, że słowa poniższe zapisałem prawdziwie, wedle sumienia i rozsądku, i wątpić w nie nie potrzeba.
Historię tę usłyszałem od pewnego człowieka, który sam chyba był jej świadkiem – choć może i jemu ktoś ją opowiedział, trudno to teraz stwierdzić.
Niezwykłe wypadki w domu Hemingwaya
Znany nam wszystkim Ernest Hemingway napisał właśnie nowe opowiadanie, które niebawem miało się ukazać drukiem. Postanowił urządzić z tej okazji małe spotkanie autorskie u siebie w domu. Impreza miała być kameralna, gdyż – jak wiadomo – H. zasadniczo nie znosił ludzi, w związku z czym nie zamierzał spraszać tłumów. Zaproszonych było tylko kilka osób, w tym jego bliscy znajomi oraz paru dziennikarzy i krytyków.
Głównym punktem spotkania miało być odczytanie świeżo ukończonego dzieła. Autor nie chciał jednak robić tego sam, zwrócił się zatem z prośbą do swego wielkiego przyjaciela, aby ten uczynił mu zaszczyt i dokonał odczytu. Nazwisko tego człowieka niestety nie jest mi znane, jestem jednak w stanie przytoczyć kilka faktów na jego temat. Był to mężczyzna średniego wzrostu, lekko otyły. W czasie, o którym mowa, miał już swoje lata i zaczynał łysieć na czubku głowy; mimo to zawsze ubrany był schludnie a ogolony gładko, przez co, między nami mówiąc, nie prezentował się wcale elegancko, gdyż przez krótką szyję i cofnięty nieco podbródek, przy jego tuszy, wyglądał raczej zabawnie. Usposobienia był pogodnego, z charakteru nieśmiały, lecz poczciwy.
Człowiek ów poczuł się uhonorowany propozycją pisarza, zmuszony był wszakże odmówić, ze względu na bardzo zły stan zdrowia. H. wyraził swoje ubolewanie nad chorobą przyjaciela, nalegał jednak, twierdząc, że byłby niezwykle zawiedziony, gdyby musiał prosić na zastępstwo kogoś innego. Przekonał go w końcu, obsypując tysiącznymi komplementami.
Gdy nadszedł dzień spotkania, w mieszkaniu Hemingwaya zebrały się zaproszone osoby. Goście zgromadzili się w dużym salonie, urządzonym w stylu retro w elegancki acz przytulny sposób. Poza nimi obecne były trzy tancerki, które miały tworzyć swego rodzaju oprawę do odczytywanego opowiadania, a także pastor, którego zadaniem było w szczególności pobłogosławienie nowego dzieła (pisarz, jak wiadomo, był człowiekiem głęboko religijnym). Dla słuchaczy przygotowane były krzesła, sam gospodarz natomiast usiadł nieco z boku w głębokim fotelu. Jego potężna, umięśniona postać, zwichrzona, szarawa czupryna, szeroka szczęka i poważne, spokojne, bezkompromisowe spojrzenie – wszystko to przywoływało skojarzenie z królem na tronie, budzącym wokół podziw i lęk.
Jego przyjaciel istotnie przybył na spotkanie, choć czuł się marnie, stał teraz przed zgromadzonymi, trzymając w dłoniach maszynopis. Zanim zaczął czytać zwrócił się jednak do pisarza i z charakterystyczną dla niego nieśmiałością spytał, czy mógłby czytać siedząc, jest bowiem bardzo osłabiony. H. uśmiechnął się na to pobłażliwie i współczująco i odparł serdecznym głosem, że oczywiście, że tak, że – ba! – jeżeli chce, może się nawet położyć i nikomu nie będzie to przeszkadzało. To mówiąc wskazał na stojącą pod ścianą kozetkę. Chory z wdzięcznością przyjął tę propozycję i położył się na niej na wznak. Gdy czytał, tancerki poczęły poruszać się delikatnie, w swym tańcu przypominając trzciny kołyszące się razem na wietrze… Przy tym wszystkim opowiadanie okazało się niestety bardzo długie i okrutnie nudne. Czytał coraz wolniej, coraz ciszej, aż wreszcie ukołysany tańcem, osłabiony chorobą, zmorzony nudą i wygodnym legowiskiem – zasnął.
Niebawem jednak odzyskał przytomność a przebudzenie nie należało do najłagodniejszych. Wszędzie wokół rozlegały się opętańcze okrzyki. Gdy otworzył oczy, dostrzegł, że wszyscy – włącznie z nim samym – są zupełnie nadzy. Tancerki siedziały mu na głowie, ściskając czaszkę udami i znacznie ograniczając widoczność, mimo to widział dziennikarzy i krytyków literackich, którzy, powiewając genitaliami, podskakiwali dokoła kozetki niczym dzikie zwierzęta. Najgorsze jednak przerażenie wzbudzić mógł ten widok, który zobaczył tuż nad sobą. Jego nogi uniesione były w górę, na łydkach zaś zaciskały się ogromne, owłosione dłonie. Między swymi kolanami dostrzec mógł także twarz swego oprawcy – Ernesta Hemingwaya we własnej osobie, który dokonywał na swym biednym przyjacielu aktu sodomii, wyszczerzając przy tym złowrogo pożółkłe zęby. Tuż przy kozetce stał kapłan, odziany w samą tylko koloratkę; kropiąc co chwila obecnych święconą wodą, wykrzykiwał Pater noster qui es in caelis.