Sen #5: Suma mnogościowa Historia spisana przez Jana Heimsona dnia A uważ ty co to czytasz, że słowa poniższe zapisałem prawdziwie, wedle sumienia i rozsądku, i wątpić w nie nie potrzeba.

Dziekan, człowiek światły i dalekowzroczny, którego mądrości nijak mi kwestionować, powziął decyzję. Uznał, że zbyt opieszały ze mnie człowiek, zbyt nieodpowiedzialny i nazbyt wiele ważnych rzeczy pozostawiam za sobą bez splunięcia, tak oto by móc dalej kontynuuować mą edukację zmuszony będę powtórzyć gimnazjum, przez które prześliznąłem się niejako mimochodem i szkodzi to teraz mojej wiedzy.

Gdy nadszedł pierwszy września, słońce unosiło się tuż na horyzontem, szarym i ponurym światłem oświetlając świat pokryty grubą warstwą brudnego śniegu. Wewnątrz budynku, tak dobrze mi znanego z dawnych lat, było jednak ciepło i przytulnie, choć bynajmniej nie czułem się tam komfortowo. Odświeżając w pamięci korytarze i sale, w których beztrosko przepędziłem trzy lata mojego żywota, poszukiwałem tej jednej jedynej, gdzie pięć minut temu zaczęła się pierwsza lekcja klasy I a, na której znajdowałbym się już, gdybym jak zwykle nie był spóźniony. Zaraz na wstępie zaczepiony zostałem przez niezwykle nieuprzejmą sprzątaczkę, która była wyraźnie niezadowolona z mojego wyglądu; istotnie wyróżniałem się nieco spośród biegającej tam dzieciarni. Zatrzymała mnie, korzystając z miotły, zmierzyła od stóp do głów wzrokiem pełnym dezaprobaty i warknęła: „czemu jesteś nieogolony, to gimnazjum a nie więzienie.” Nie uznałem za stosowne nic na to odpowiedzieć, przeczesałem tylko brodę palcami, mruknąłem jakąś wymówkę i pospieszyłem na dalsze poszukiwania.

Na szczęście – widać z myślą o takich jak ja – wszystkie drzwi były pootwierane i niebawem dostrzegłem dwie znajome twarze. Dwaj owi chłopcy, Kamil i Wojti, byli to młodsi bracia dwojga moich przyjaciół, skądinąd zaś wiedziałem, iż obydwaj znaleźć się mieli ze mną w jednej klasie.

Wszedłem do środka.

Oczywiście wszystkie przyzwoite miejsca były już zajęte – została mi tylko pierwsza ławka. Okazało się też, że nie ma już wolnych krzeseł. Buszowałem chwilę po kątach, nim udało mi się w końcu znaleźć jedno; miało jednak jedną nogę krótszą, przez co siedząc cały czas kiwałem się to w prawo, to w lewo.

Usiadłem naprzeciwko nauczyciela, która wznowił tymczasem prowadzenie lekcji. Był to wysoki, szczupły i żylasty mężczyzna, brytyjskiej urody, lat około pięćdziesięciu. Twarz miał poważną, lecz wzbudzającą zaufanie, resztki włosów na mocno łysiejącej głowie miał starannie przyczesane, zaś żywe oczy i przenikliwy wzrok nadawały mu wygląd człowieka energicznego i inteligentnego. Nie wstawał jednak nigdy z krzesła, o ile nie było to konieczne – lekcję prowadził bez użycia tablicy, a niezbędne pojęcia tłumaczył groteskowo gestykulując.

Był to nauczyciel matematyki.

Siedziałem znudzony, głowę opierając na rękach, tocząc wokół ponurym wzrokiem. Nie chciałem tam być. Bardzo nie chciałem tam być. Nauczyciel wyjaśniał coś dzieciom, które nic nie rozumiały, zadawały głupie pytania i ogólnie wydawały się raczej zaangażowane w lekcję. Przerwał jednak na chwilę, rozejrzał i spojrzał na mnie. Uniósł brew.

– A ty czemu tak siedzisz i nic nie mówisz? Chory jesteś?

– Nie chcę tu być. – mruknąłem bez zainteresowania.

– Nikt z nas nie chce tu być. Ale gimnazjum trzeba skończyć.

„Ja już skończyłem gimnazjum” – pomyślałem, lecz nie powiedzialem tego na głos. Najwyraźniej nikt tutaj nie zdawał sobie z tego sprawy i mój wygląd, jakże nieprzystający do wyglądu stereotypowego gimnazjalisty, skłonni byli raczej uznać za skutek złego samopoczucia lub niezdrowego trybu życia. Nauczyciel nie dawał jednak za wygrana i postanowił mnie zainteresować omawianym zagadnieniem.

– A skąd wiemy, że jeden plus jeden równa się dwa? (tu zwrócił się do reszty klasy) Niby każdy o tym wie, ale skąd?

Jeszcze raz spojrzał na mnie znacząco i czekał, aż odpowiem, ignorując bezsensowne próby rozwiązania tego problemu rzucane co chwila przez pozostałych uczniów.

Milczałem z idealnie obojętnym wyrazem twarzy. W końcu znudzony postanowiłem wspomnieć o dowodzie Russella-Whiteheada. Na szczęście jednak nauczyciel uznał, że najlepiej będzie nas oświecić, i rzekł:

– Suma jedynki i jedynki to dwa, bo jeden lub jeden, co razem daje dwa!

(Cisza.)

– Ale to chyba ma pan na myśli sumę logiczną, a nie arytmetyczną. – mówię wreszcie.

– O, a skąd pan wie? – zainteresował się nauczyciel.

– Studiuję matematykę.

– Och! To zmienia postać rzeczy! – wykrzyknął, po czym, pozostawiając resztę klasy samą sobie, sięgnął do szuflady biurka, skąd wyciągnął dwa kieliszki i butelkę wódki.

Jan Heimson

Młody kacerz, aspirujący kryptomanta i epistemolog. Wielbiciel insektów, pleśni, porostów, niewielkich ptaków. Jeśli chcesz mnie pochwalić lub zwymyślać, możesz napisać mi list.