Sen #36: Ryś ‡ Historia spisana przez Jana Heimsona ‡ dnia ‡ A uważ ty co to czytasz, że słowa poniższe zapisałem prawdziwie, wedle sumienia i rozsądku, i wątpić w nie nie potrzeba.
Być może nieopatrznie nieco wybrałem drogę przez park. Jak wiadomo, klimat się ociepla, przez co w parkach miejskich poczynają gnieździć się rozmaite gatunki, które dawniej nie były znane w naszym miejskim ekosystemie. Mijałem już ostatnie z sękatych parkowych sosen, kiedy nagle znikąd pojawił się obok mnie -- ryś. Wyjątkowo duży, muszę dodać, choć nigdy wcześniej nie widziałem rysia, więc nie mam dobrego porównania. Szaro-burej maści wielki kocur z długim, puszystym ogonem i czarnymi pędzelkami na czubkach uszu. W kłębie wysoki jak bernardyn, lecz poruszał się z wielką swobodą i niewymuszoną gracją.
Jak każdy kot, zbliżył się do mnie jak gdyby robił mi łaskę, wyrażając bardzo umiarkowane zainteresowanie moją osobą. Wybrał mnie jednak na obiekt o który chciałby się otrzeć ochem, karkiem, łopatką i grzbietem. Zrobił zgrabną ósemkę przechodząc między moimi nogami, po czym powoli usiadł obok. Tak się składa, że bardzo mi się spieszyło, nie mogłem więc zatrzymać się na dłuższą chwilę. Zrobił na mnie jednak piorunujące wrażenie, wywołując we mnie szczególną mieszankę zachwytu i lęku. Z jednej strony, jako miłośnik zwierząt, a w szczególności kotów, nie mogłem nie podziwiać jego wyjątkowego uroku osobistego i niesłychanej puszystości jego futra. Z drugiej strony, bestia była ogromna i trwałem w bolesnej świadomości, że najmniejszy fałszywy ruch z mojej strony może skończyć się dla mnie śmiercią. Ryś spoglądał na mnie przelotnie bez większego zainteresowania, lecz co chwila obnażał ostre jak igły kły, i niewątpliwie łatwo byłoby go rozgniewać. Bałem się nawet go pogłaskać w obawie o własne życie.
Po chwili namysłu ruszyłem w dalszą drogę. Nie było mi jednak dane odechnąć z ulgą, groźna przygoda bynajmniej nie chciała się jeszcze zakończyć. Ryś ruszył za mną.
- Mój drogi, zostań lepiej w parku. Spieszę się na pociąg, nie możesz iść ze mną.
Ryś zignorował moje słowa. Kiedy stałem, on obchodził mnie na około. Kiedy szedłem, szedł tuż obok, to znów za mną lub przede mną, co chwila włażąc mi pod nogi i ocierając się o mnie.
Doszedłem w końcu na stację i wsiadłem do pociągu. Szczerze pragnąłem zniechęcić mojego towarzysza do kontynuowania ze mną podróży, bałem się jednak nawet go dotknąć, co dopiero używać wobec niego przemocy -- a bez przemocy nie udałoby mi się go powstrzymać. Ryś rozwalił się na siedzeniu obok mnie, zajmując cały fotel. Było to bardzo niepokojące. Czy powinienem kupić mu bilet? -- zastanawiałem się gorączkowo. Za chwilę przyjdzie kontrola, a w pociągu jest dość tłoczno. Coś takiego wydaje się niezgodne z prawem.
- Proszę bileciki do kontroli -- rozległ się głos tuż za moim uchem.
- Panie konduktorze...
- Przykro mi, rysie są niedozwolone. Będzie kara. Ponadto, proszę wysadzić rysia na najbliższym peronie.
- Szanowny panie, nie zamierzam zostawiać go na żadnym peronie. Czy pan zdaje sobie sprawę, że jest to zagrożony gatunek?