Sen #27: Nazbyt miękkie serce ‡ Historia spisana przez Jana Heimsona ‡ dnia ‡ A uważ ty co to czytasz, że słowa poniższe zapisałem prawdziwie, wedle sumienia i rozsądku, i wątpić w nie nie potrzeba.
Tego dnia wróciłem do domu dość późno (była 19) i byłem strasznie zmęczony. Pamiętając o postanowieniu, aby nie drzemać w ciągu dnia, postanowiłem mimo wszystko położyć się na chwilę, aby chociaż poczytać przez chwilę książkę i się zrelaksować. Nieco niefortunnie wybrałem "Filozofię logiki" Quine'a. Zasnąłem po dziesięciu minutach.
Obudziłem się w jakimś obcym miejscu, nie wiedząc kompletnie, gdzie jestem. Leżałem w łóżku w sporym pokoju, było tak ciemno, że z ledwością rozróżniałem kontury przedmiotów. Byłem przerażony. Wszędzie wokół wyczuwałem złą obecność, coś w tym domu (a może nawet wszystko) życzyło mi źle. Z trudnością odważyłem się wyciągnąć spod kołdry rękę i sięgnąć ku nocnej lampce, by zapalić światło. Przycisnąłem przycisk kilkukrotnie, czując coraz większy lęk, nic się jednak nie stało. Druga lampka. To samo. Wyglądało na to, że zabrakło prądu.
Zbierałem się długą chwilę, nim zdołałem wstać z łóżka by w pośpiechu wybiec na korytarz. Tam czułem się już odrobinę bezpieczniej - przez okno w pokoju mojej siostry padało światło, rozpraszając częściowo wszechobecny mrok. Zapukałem i uchyliłem drzwi.
- Co się stało z prądem? Dlaczego nic u mnie w pokoju nie działa? Dlaczego nie ma światła?
Moja siostra leżała pod pierzyną, z wałkami we włosach i okularami zsuniętymi na czubek nosa. Czytała jakąś wielką księgę.
- Co nie ma? - spojrzała na mnie spode łba.
- Nie ma światła.
- Była awaria. Ale już jest okej.
- U mnie wciąż nie ma.
- Włącz se korki - żachnęła się, - głupia dzido.
- To dlaczego u ciebie jest? - dopytywałem się skonfundowany.
- Bo są osobne korki, JEZZUUU...
Wyszedłem znów na korytarz. Gdy wstąpiłem w półmrok, lęk powrócił.
Po omacku podjąłem drogę do innego pokoju, w którym, jak sądziłem, powinny być korki od tej części mieszkania. Wszedłem do środka, zobaczyłem kontur okna i dużego łóżka przy ścianie. Nad łóżkiem udało mi się namacać korki. Były to dwie wielkie wajchy wystające ze ściany, jedna faktycznie była podniesiona, a druga opuszczona. Zawahałem się przez chwilę.
- No włączże, Jezu... - dobiegł mnie krzyk mojej siostry.
- Ćśśś! - syknąłem. - Obudzisz ją!
Powoli opuściłem wajchę, światło zapaliło się. Na łóżku ujrzałem zarys drobnej istotki, skulonej pod kocem. Widać było tylko ciemne, rozburzone włosy, rozrzucone w nieładzie po poduszce. Koc unosił się spokojnie i miarowo w rytm jej oddechu. Spała.
Usiadłem delikatnie na brzegu łóżka i przez chwilą patrzyłem na nią z czułością. Nagle usłyszałem za sobą odgłos kroków.
- Co tu znowu robisz? Zostaw w spokoju tę kurwę.
Odwróciłem się nerwowo. W drzwiach stała moja żona, skrzywiona w złośliwym uśmieszku pełnym jadu i zazdrości. Tuż za nią stał jej brat, jego twarz spoglądała na mnie znad jej ramienia z równą niechęcią; widziałem jego umięśnione przedramiona i silną dłoń, zaciskającą się ze złością na klamce.
- Przyszedłem tu tylko włączyć korki. Mów ciszej, ona śpi.
- Taak, zawsze masz jakiś dobry pretekst, żeby ją odwiedzić.
- Tyle razy o tym rozmawialiśmy. Uważasz, że powinienem był zostawić ją na ulicy, żeby umarła z głodu?
- Nie, skądże. Lepiej sprowadzić do mojego domu bezdomną kurwę, oddać jej pokój... I się z nią pieprzyć, udając, że nikt nic nie widzi.
- Co za brednie! Dobrze wiesz, że jestem ci wierny. Nie wyrzucę jej z powrotem na bruk ze względu na twoje niedorzeczne fanaberie! I nie jest prostytutką, tylko striptizerką. W dodatku bezrobotną.
- Jestem kurwą - istotka zwinięta pod kocem, przebudzona naszą rozmową, wystawiła na świat zaspaną twarzyczkę i spojrzała na nas wzrokiem niewinnego szczeniaka.
- Nie jesteś.
- Sam widzisz - rzuciła moja żona, odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju, za nią również jej brat, rzucając mi jeszcze na odchodnym złowrogie spojrzenie i grożąc nieznacznie pięścią.
- BEZROBOTNĄ! - krzyknąłem za nią. Zacisnąłem zęby i bezradnie uderzyłem dłonią w brzeg łóżka.
- Nie martw się - powiedziała kurewka, siadając na łóżku i dotykając delikatnie mojego ramienia. - Przejdzie jej.
- Nie sądzę - odparłem, nie patrząc na nią. - Nie zamierzam cię stąd wyrzucać. Ale jak tak dalej pójdzie, to każe mi wybierać.
- Wtedy wybierz mnie - powiedziała z dziecięcą prostotą. Spojrzałem jej w oczy. Objęła mnie ramionami za szyję. - Bylibyśmy razem tacy szczęśliwi.
- Dobrze wiesz, że...
- Na pewno mielibyśmy lepszy seks. Uprawiasz z nią w ogóle seks? Założę się, że nie. A ja mam spore doświadczenie. Mogę ci zademonstrować.
- Lepiej nie dawajmy jej dodatkowych powodów do zazdrości.
- Niech sobie myśli co chce. Przecież jesteś jej wierny, wszyscy o tym wiemy.
- Wiem, ale...
Zbliżyła swoją twarz do mojej i pocałowała mnie lekko w usta. Westchnąłem.
- ... ale jak mam ją do tego przekonać? Ona żąda dowodów.
Pocałowała mnie jeszcze raz, tym razem śmielej. Odwzajemniłem pocałunek, nasze ciała zwarły się w mocnym uścisku. Po chwili odsunęła nieco twarz, by móc spojrzeć mi w oczy.
- Prawdziwa miłość nie wymaga dowodów oddania...
- ... ofiar ani poświęceń...
- Wszystko, kurwa, widzę! - dobiegł nas z sąsiedniego pokoju krzyk mojej żony.