Sen #26: Najwyższa miłość Ojczyzny Historia spisana przez Jana Heimsona dnia A uważ ty co to czytasz, że słowa poniższe zapisałem prawdziwie, wedle sumienia i rozsądku, i wątpić w nie nie potrzeba.

Krętymi, brukowanymi uliczkami Krakowa zmierzałem w kierunku Muzeum Narodowego. Była tam stała wystawa, którą lubiłem co jakiś czas odwiedzać. Setki, tysiące małych światełek, przypominających znicze, ułożonych na podłodze, zaaranżowanych w kolorowe obrazy w impresjonistycznym stylu. Ten widok naprawdę robił wrażenie i na długo zapadał w pamięć. Marzyło mi się, że pewnego dnia zabiorę tu całą rodzinę, jeśli uda im się kiedyś odwiedzić mnie w mieście królów. Z pewnością byliby urzeczeni tak jak ja - i jak każdy inny, kto miał zaszczyt i przyjemność oglądać tą instalację.

Najważniejsze wystawy Muzeum Narodowego znajdują się zawsze w salach umieszczonych wzdłuż głównego korytarza, lub właściwie są jego częścią. Korytarz obiega dookoła podziemną część budynku muzeum, miejscami zaś poszerza się, tworząc sale, niczym pierścienie na ciele dżdżownicy. Jest cały z betonu, oświetlony skąpo rzadko rozmieszczonymi świetlówkami, aby wystrój nie absorbował odbiorcy i nie odwracał uwagi od wystaw.

Tym ponurym i surowym podziemnym labiryntem wędrowałem w nadziei ujrzenia dzieła sztuki, w którym miałem upodobanie. Jakież było moje zdumienie gdy wtem dostrzegłem, że cała moja ulubiona instalacja zniknęła! Jak to możliwe? Dobra zmiana dotarła i tutaj. W miejscu, gdzie dawniej mrugające wesoło światełka, ułożone w zapierające dech w piersi obrazy, weseliły me oczy, wznosił się teraz ogromny pomnik katyński.


Pod pomnikiem stała wycieczka, składająca się z dwóch wyraźnie nie mających ze sobą wiele wspólnego grup. Do pierwszej z nich należeli emeryci, podstarzali biznesmeni i studenci Uniwersytetu Trzeciego Wieku; do drugiej natomiast młodzi anarchiści, pancury i kindermetale, w wieku okołolicealnym. Przyłączyłem się do zwiedzających, przywitałem i zamieniłem po przyjacielsku kilka słów.

- Nowe władze muzeum uznały - poinformował mnie pewien starszy dziadziuś, - że dotychczasowa wystawa była niewychowawcza, antypolska i nie posiadała walorów patriotycznych.

- To prawda - dorzucił drugi, kiwając głową na znak, że w pełni popiera tę decyzję.

- Nowa, patriotyczna wystawa jest już w przygotowaniu! - rzekł pierwszy i wskazał ręką drugi koniec sali. Stało tam rzeczywiście kilku robotników w kaskach i roboczych kombinezonach. Z białych i czerwonych światełek układali koślawą sylwetkę orła z rozpostartymi skrzydłami.

Ruszyliśmy dalej korytarzem. Ściany były tutaj udrapowane kolorową materią, przypominającą muślin. Rozglądałem się ciekawie, zastanawiając się, jakie niespodzianki czekają nas w następnej sali. Nagle kilka metrów przede mną rozległ się okrzyk zgrozy. Zaalarmowany podbiegłem kawałek do przodu i ujrzałem innego uczestnika wycieczki, trzymającego odgarniętą kotarę. Dramatycznym gestem wskazywał na coś na ścianie. Gdy podszedłem bliżej, oczom mym ukazał się nabazgrany sprejem na betonie znak - swastyka wpisana w heksagram. Był to symbol organizacji faszystowskiej.

Ludzie wokół stali oniemiali i szeroko otwartymi oczami wpatrywali się w abominację. Niektórzy staruszkowie unosili brwi i krzywili się, ni to z dezaprobatą, ni to szyderczo... Byłem pewien, że to ci, którzy po cichu popierali faszystowskich wandali. Inni z kolei krzyczeli coś i biegali chaotycznie, wzywając pomocy dyrektora muzeum, policji lub Boga. Zapanował zgiełk i niesłychany bałagan, skutkiem czego, nie chcąc uczestniczyć w tej aferze, zmuszony byłem chyłkiem udać się ku wyjściu, a większość obecnej młodzieży poszła w moje ślady. Po drodze nawiązałem rozmowę z kilkorgiem z nich i postanowiliśmy usiąść razem na ławce, by móc spokojnie pogadać.

Było ich pięcioro, w tym cztery dziewczyny i jeden chłopak. Wszyscy mieli makijaże, farbowane włosy, kolczyki w uszach, nosach, brwiach i tak dalej. Na pierwszy rzut oka nie wyglądali na szczególnie rozgarniętych, okazało się jednak, że da się z nimi zupełnie inteligentnie porozmawiać. Szczególnie dobrze dogadywałem się z jedną z nich - Nacjonalistką Emilką.

- Takie incydenty zdarzają się teraz coraz częściej - mówiła jedna z dziewczyn. - To przez to, że ludzie nie są zadowoleni z tego, co jest.

- Czyli z czego dokładnie? - spytałem.

- No, wiesz jak jest. Różnie.

Święte słowa, pomyślałem. Postanowiłem zadać im pytanie, które mnie nurtowało.

- Nie wiecie, kim są ci, którzy rysują te symbole? To z pewnością są młodzi ludzie. Trudno mi uwierzyć, że robią coś takiego i nie chcą potem pochwalić się znajomym.

- Trzeba mieć wiele odwagi, żeby namalować swastykę w Muzeum Narodowym - odparła zagadkowo Nacjonalistka Emilka.

- To prawda - przyznałem. - A więc?

- To ja ją namalowałam - powiedziała niespodziewanie Emilka, po czym wyprostowała się i uśmiechnęła z dumą.

- Och. Jesteś faszystką?

- Nie. Nacjonalistką. Swastyka wpisana w heksagram to symbol najwyżej miłości do Ojczyzny.

- To bardzo ciekawe - uznałem. - A dlaczego akurat w Muzeum Narodowym?

- To zbyt skomplikowane, żeby odpowiedzieć jednym zdaniem. Mogę jednak udzielić ci wywiadu.

Jan Heimson

Młody kacerz, aspirujący kryptomanta i epistemolog. Wielbiciel insektów, pleśni, porostów, niewielkich ptaków. Jeśli chcesz mnie pochwalić lub zwymyślać, możesz napisać mi list.