Sen #14: Hierarchia tekstu ‡ Historia spisana przez Jana Heimsona ‡ dnia ‡ A uważ ty co to czytasz, że słowa poniższe zapisałem prawdziwie, wedle sumienia i rozsądku, i wątpić w nie nie potrzeba.
Wraz z kilkorgiem znajomych mi osób wybraliśmy się na letni staż, aby wspólnie pracować przy tworzeniu stron i aplikacji internetowych. Każde z nas znało się na czymś innym, każda osoba była specjalistą w swojej dziedzinie i tworzyliśmy razem naprawdę zgrany i skuteczny zespół.
Pracodawczynią naszą była starsza kobieta o aparycji Baby Jagi, niezwykle tłusta i niesympatyczna, gderliwa i wiecznie naburmuszona. Biuro mieściło się w piwnicy jej domu, rozległym i dość przytulnym pomieszczeniu, z którego jednak nie było nam wolno wychodzić. Mieliśmy tutaj komputery i wszystko, czego potrzebowaliśmy do pracy, ona zaś przynosiła nam jedzenie oraz przynajmniej raz dziennie przychodziła dokładnie kontrolować, jak idzie nam praca. Nie znosiła przy tym opieszałości i zawsze bardzo krzyczała, jeśli efekty nie wydały jej się zadowalające… A prawie nigdy się jej nie wydawały. Wszyscy żyliśmy w związku z tym w ciągłym stresie i frustracji, znosiliśmy to jednak potulnie, aż do pewnego poranka, gdy miarka się przebrała.
Jedna z moich współpracowniczek pracowała właśnie nad projektem jakiejś strony. Była to dziewczyna bardzo utalentowana i kreatywna. Z właściwym sobie wyczuciem zaprojektowała piękną typografię: nagłówki były duże, wyraziste i z charakterem, podzielone na kilka poziomów, czcionka głównego tekstu czytelna i bezpretensjonalna. Wszyscy zachwycaliśmy się jej projektem i cieszyliśmy się, że niebawem będziemy mieli zaszczyt i przyjemność go wdrożyć. Przyszła jednak pora na kontrolę, która jak zwykle ukróciła nasz przedwczesny entuzjazm. Baba spojrzała krytycznie na ekran, skrzywiła się z niesmakiem i po dłuższej chwili milczenia wycedziła przez zęby: „Projekt jest okej. Ale czcionka nie może taka być. To miało wyglądać poważnie, nie jesteśmy w przedszkolu.”
Przestraszona dziewczyna usiłowała oponować, na nic jednak zdały się wszystkie jej argumenty. Niebawem zmuszona była wprowadzić liczne poprawki, zmieniając każdy element tak, jak dyktowała jej Baba, stojąca za jej krzesłem, patrząca w monitor przez jej ramię i rzucająca polecenia zniecierpliwionym głosem. Wreszcie skończyła torturować biedną graficzkę, nie okazując ani odrobiny zadowolenia, z wciąż tym samym grymasem na twarzy odwróciła się na pięcie i wyszła.
Rzuciliśmy się pocieszać zapłakaną dziewczynę, kiedy jednak spojrzeliśmy na ekran jej komputera i nas również przeszły ciarki i jak jeden mąż zamarliśmy w bezruchu, zdruzgotani patrząc na to, co zostało z błyskotliwego, profesjonalnego projektu. Typografia pozbawiona była jakiejkolwiek hierarchii. Zarówno dla głównego tekstu, jak dla wszystkich poziomów nagłówków użyty był ten sam krój, ta sama stopa czcionki. Całość była całkowicie nieczytelna. Jednogłośnie uznaliśmy, że chociaż wiele nadużyć można tolerować, tego rodzaju postępowanie przekracza jednak wszelkie granice i zgoda na zrealizowanie takiego projektu oznaczałaby ostateczną utratę honoru i godności, sprzeciwienie się wszelkim zasadom etycznym, jakie wyznawaliśmy, naplucie na wszystko, w co wierzyliśmy. Co jednak można było zrobić? Postanowiliśmy, że musimy się sprzeciwić, choćbyśmy mieli zapłacić za to utratą pracy – jeśli jednak tak się ma stać, pozostaniemy solidarni i nie zgodzimy się na żaden kompromis.
Wzięliśmy duży arkusz papieru i spisaliśmy na nim manifest. Wyłuszczyliśmy w nim dokładnie i szczerze, jakie wartości stanowią fundament naszego światopoglądu i gdzie leżą granice, których przekroczyć się nigdy nie zgodzimy. Objaśniliśmy podstawowe prawa rządzące sztuką typografii i wytłumaczyliśmy, dlaczego projekt nie uwzględniający hierarchii tekstu jest dla nas nie do przyjęcia. Następnie pozostało tylko czekać, aż Baba znów pojawi się w naszej piwnicy. Stało się to bardzo szybko, a kiedy tylko otworzyły się drzwi, wstaliśmy, ustawiwszy się w półkole, i zasygnalizowaliśmy jej, że mamy do zakomunikowania coś ważnego i nie cierpiącego zwłoki.
Bezceremonialne odczytanie spisanych na brystolu postulatów wydało nam się zbyt prostackie. Ustaliliśmy więc wcześniej, że prezentację manifestu poprzedzi mała część artystyczna. Teraz jedna z dziewcząt wyszła na środek i zaczęła tańczyć. Było to skromne dziewczę niepozornej postury, o prostych, ciemnych włosach, ubrane w rozciągnięty szary sweterek. Przez pewien czas gibała się to w prawo, to w lewo, jej ramiona lekko falowały, unosiła nieznacznie to lewą, to prawą nogę. Trwało to dłuższą chwilę. Kiedy wreszcie zakończyła swe pląsy i powróciła do szeregu, uznając, że nastrój jest już odpowiednio podniosły, nasza graficzka, autorka nieszczęsnego dizajnu, wystąpiła o krok i rozwinęła przed sobą zapisany karton. Odchrząknęła, zamierzając dokonać odczytu. Wtedy jednak Baba, zniecierpliwiona, z jeszcze paskudniejszym niż zwykle grymasem na twarzy, machnęła niechętnie obiema rękami, prychnęła gniewnie i, ignorując przygotowującą się do przemowy dziewczynę, powiedziała tylko: „Mam to w dupie, róbcie se, co chcecie.” – po czym wyszła z piwnicy, trzaskając drzwiami.