Sen #13: Magija elementarna Historia spisana przez Jana Heimsona dnia A uważ ty co to czytasz, że słowa poniższe zapisałem prawdziwie, wedle sumienia i rozsądku, i wątpić w nie nie potrzeba.

Rozpocząłem właśnie nowe studia, na roku pierwszym stopnia pierwszego, w sławnym wojewódzkim mieście Lublin. Pogoda była straszna, zimno, chmurno i ponuro, kiedy przybyłem, miasto zaś okazało się najszpetniejszym, jakie w życiu było mi dane oglądać. To nic osobistego, dodam może na usprawiedliwienie – jeśli szanowni Czytelnik/Czytelniczka przywiązani są do Lublina – nie przypominał bowiem w niczym Lublina takiego, jakim go znam. W rzeczy samej wyglądał raczej jak Kraków.

Zajęcia w większości odbywały się w ogromnej cytadeli, ulokowanej gdzieś na starym mieście, były jednak jedne, na które trzeba było za każdym razem przemieścić się kilka ulic dalej, do jakiejś zabitej dechami piwnicy, gdzie wchodziło się przez zarośniętą bluszczem bramę. Przedmiot ten (którego nazwa, jakkolwiek bardzo oryginalna i absolutnie nic nie mówiąca, bodajże na literę „R”, niestety wyleciała mi z pamięci) traktowany był przez wszystkich po macoszemu. Nie bez przyczyny zresztą, uważało się bowiem, że jest to jakby powtórka z wuefu (zaraz wyjaśnię, dlaczego), zgoła niepotrzebna, uciążliwa i całkowicie pozbawiona sensu. Wiele osób już po pierwszych ćwiczeniach przestała nań uczęszczać; widocznie również uczelnia uważała, że jest to przedmiot „dla koneserów”, bo nie spotkał się ów powszechny bojkot z żadnymi poważnymi konsekwencjami – ot, kto nie chciał chodzić, dostawał trzy zero i święty spokój.

Zajęcia z R. miała z nami niejaka pani dr I., w pewnych kręgach znana i szanowana jako prowadząca z logiki. Na czym więc zajęcia te polegały? Pierwszego dnia pani dr rozdała każdemu komplet pomocy naukowych: pośród licznych gadżetów o niejasnym przeznaczeniu był tam wąski skórzany pasek, okulary przeciwsłoneczne, puste pudełko po kasecie magnetofonowej oraz niewielka poduszka z tworzywa sztucznego. Poduszka była przezroczysta, wypełniona wodą oraz czymś w rodzaju pokruszonego lodu, lub może rozmokniętej kaszy, w której pływało kilka złotych rybek.

Jedyne zadanie, jakie mieliśmy opanować, wyglądało następująco. Należało położyć się na wznak, stopy przełożyć pod drewnianą belką tak, aby cały czas były złączone, a duże palce związać ze sobą mocno paskiem; pod głową ułożyć poduszkę; na twarz założyć okulary przeciwsłoneczne, a pudełko po kasecie położyć sobie na czole. Następnie trzeba było wykonywać ćwiczenie podobne do robienia brzuszków, pamiętając jednak o kilku dodatkowych utrudnieniach: głowa musiała pozostać w takiej pozycji, żeby pudełko po kasecie utrzymało się na czole i nie spadło; należało też robić wdech będąc w pozycji leżącej, zaś wydech w pozycji siedzącej, za każdym razem wytrzymując z odpowiednio pełnymi lub pustymi płucami tak długo, jak tylko się potrafiło.

Zastanawiałem się, czy ciągłe kładzenie się na poduszcze nie uczyni krzywdy przebywającym wewnątrz rybkom. Okazało się jednak, że jest zgoła odwrotnie. Oto w poduszce znajdowało się kilka mikroskopijnych dziurek, na tyle małych, że nie wyciekała przez nie woda, wystarczająco jednak dużych, by ugniatanie poduszki działało niczym pompa, pompująca do środka powietrze i natleniająca wodę wewnątrz. Rybki radośnie podpływały do owych otworków, ciesząc się, że dzięki nam mają czym oddychać. Ratowaliśmy im w ten sposób życie.

Staranne wykonanie ćwiczenia okazało się niezwykle trudne. Wszyscy robili je raczej byle jak, szczególnie, że pani dr nie wymagała od nas ani trochę zaangażowania, nawet nasza obecność lub nieobecność na zajęciach była jej chyba zupełnie obojętna. Pewnego jednak razu, gdy zbliżał się już koniec semestru, moja wrodzona ciekawość wzięła górę nad wrodzonym lenistwem. Zebrawszy się na odwagę, przyszedłem do pani dr I. i spytałem: czemu właściwie ma służyć tajemniczy przedmiot R.? Dlaczego, do stu diabłów, na studiach filozoficznych (bo chyba takie właśnie były) każe nam się robić brzuszki z pudełkiem po kasecie magnetofonowej na głowie? Cóż, odpowiedziała pani dr, przedmiot ten stanowi wstęp do bardziej zaawansowanych i interesujących kursów. Brzuszki z pudełkiem na głowie to przede wszystkim znany z praktyk taoistycznych trening oddechu i koncentracji, służy jednak również jako elementarny trening magijny. Dobre opanowanie tego ćwiczenia, ciągnęła pani dr, pozwala adeptom sztuk tajemnych na przyswajanie z powietrza zaklęć, które służą do osiągniecia celu, na którym koncentrujemy myśl. To naprawdę potężne narzędzie, którego nie należy lekceważyć; na tym etapie ci, którzy się przykładali do ćwiczeń, są już w stanie wygenerować pole energii, które może zabić człowieka. Co więcej, studenci, którzy otrzymają wysokie oceny z R., będą mieli możliwość na drugim roku zapisać się na dwusemestralny kurs Magii Rytualnej, prowadzony przez profesora A. O. S. Naprawdę, szkoda byłoby przepuścić tak wyjątkową okazję.

Jan Heimson

Młody kacerz, aspirujący kryptomanta i epistemolog. Wielbiciel insektów, pleśni, porostów, niewielkich ptaków. Jeśli chcesz mnie pochwalić lub zwymyślać, możesz napisać mi list.