Do wieczornego nieba

Deszcz jest miarą czasu dla powolnych myśli
Niespłoszonych, stojących w bierności
Jak stary orzech za moim oknem
Stojących w bezruchu i ciszy
Jak woda w stawie w bezwietrzne dni
Oglądających, wpatrzonych

Ruchy konstelacji zaś
Zauważalne przypadkiem, codzień niewidzialne
Te, które znałem prędzej z książek niż z nocnego nieba —
One odmierzają myśli prędkie jak górski strumień
Biegnące wiecznie wstecz i wprzód
Przeskakujące dni
Nieświadome siebie
Nie pragnące siebie

Przyszło teraz modlić się do deszczu
By roztopił to, co spadło jak głaz
Co opadło mgłą
Zamieniło w kamień
Oślepiło oczy
Odebrało gwiazdom blask, kreśląc między nimi linie
Strachem sparaliżowało słowa
Co kazało biec
Zabroniło być

machaerus

Młody kacerz, aspirujący kryptomanta i epistemolog. Wielbiciel insektów, pleśni, porostów, niewielkich ptaków. Jeśli chcesz mi zwymyślać, możesz napisać mi list, a na pewno się ucieszę.