Będę gonił słońce, znów, gdy miękkie cienie
Powoli od drzewa do drzewa pełznące
Dotkną mnie i sunąc w górę mym ramieniem
Ponaglą mnie cicho, będę gonił słońce
Będę grzał się światłem, będę czekał nocy
Aż płynąc przez ciemność i odblaski złote
Wśród szklanek szampana burzliwych przeźroczy
Zasnę odurzony perfumą i potem
Będę wzniecał pyłki, dłonią czesząc trawy
Babie lato tańczące na wietrze bezsennie
Będę wzbijał kurze znad tych łąk rudawych
Co jak ja do słońca mizdrzą się niezmiennie
Dmuchawce zbyt drobne aby znaleźć stałość
W czym innym niż w wiecznej zmienności wichury
Niech na jeden moment otulą me ciało
I na jedną chwilę niech dotkną mej skóry
I niech każda cząstka w tym krótkim bezczasie
Tak jak ja bezwolna, za słońcem w pogoni
Zapłodni mnie głębiej niż pomyśleć da się
I niech się roztańczy, i niech się rozdzwoni
I niech te ziarenka wrośnięte w mej głębi
Zamienią się w drzewa bez końca kwitnące
Takie których ciemność już nigdy nie zgnębi
A ja, by je ogrzać, będę gonił słońce