Sen #4 – Spanish Punishment ‡ Historia spisana przez Jana Heimsona ‡ dnia ‡ A uważ ty co to czytasz, że słowa poniższe zapisałem prawdziwie, wedle sumienia i rozsądku, i wątpić w nie nie potrzeba.
Obudziłem się w fotelu przed komputerem; spałem długo, bardzo długo. Gdy wyjrzałem za okno, ze zdumieniem stwierdziłem, że jest zupełnie ciemno. Jedyna latarnia mdłym światłem starała się rozjaśnić fragment podwórka mojego domu, lecz przegrywała jakby walkę z ciemnością, ciemnością gęstą i podobną do kłębów dymu. Poza tym dostrzec można było coś przypominającego zorzę polarną, gdzieś wysoko na niebie.
Do pokoju weszła moja mama.
– Chcesz coś zjeść? – spytała.
– Przed chwilą jadłem – odpowiedziałem w przekonaniu, że tak własnie było. Mama pokręciła głową i stwierdziła, że jednak zrobi mi kanapkę, bo już pora. Nie miałem ochoty i ogólnie czułem się strasznie źle, wszystko wokół wydawało się ponure i przygnębiające. Byłem zmęczony i słaby, sztuczne światło w pokoju i mrok za oknem działały na mnie depresyjnie. Dlaczego chciała mi dawać śniadanie w środku nocy?
– Która godzina?
– Dziesiąta przed południem.
Wytrzeszczyłem oczy.
– To dlaczego jest tak ciemno? – spytałem przerażony.
– Spanish Punishment - odparła mama swobodnie i poszła na chwilę do kuchni. Dziwna nazwa (podaję ją tak, jak ją usłyszałem, zresztą – przetłumaczona brzmiałaby znacznie gorzej) właściwie nic mi nie mówiła. Kojarzyła się jednak jednoznacznie z karą od Boga a zarazem naturalnym, choć rzadkim zjawiskiem atmosferycznym – coś jak zaćmienie Słońca w wersji hard. Mama wróciła z kanapką.
– Gdzie są wszyscy? – zapytałem, coraz bardziej zaniepokojony.
– Większość twojej rodziny uległa wypadkowi dziś rano – powiedziała, żując chleb z ogórkiem kiszonym, – powinni być chyba w szpitalu.
Milczałem przez chwilę, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Mama w tym czasie podeszła do okna i rzuciła jeszcze:
– Przed chwilą widziałam twoją siostrę zataczającą się po podwórku, ale chyba zabrała ją już karetka.
Chciałem się o coś dopytywać, w końcu jednak nie powiedziałem nic, siedziałem tylko osowiały. Ona zaś, chcąc może dodać mi otuchy, zapytała, czy słyszałem historię o ćmach syberyjskich. Nie słyszałem, rzecz jasna. Ponoć w okresach, gdy pojawia się zorza polarna, całymi wielotysięcznymi stadami lecą one w stronę tego cudownego światła. Docierają w ten sposób na daleką północ, gdzie następnie wszystkie umierają z zimna. Opowieść była mało pokrzepiająca. W tej chwili do pokoju weszła moja babcia.
– Jasiu, nie potrzebujesz może myszki do komputera? – spytała, wyciągając w moją stronę trzymaną w rękach myszkę.
– Nie, dziękuję, babciu – odparłem, – mam już takie dwie.
– To nic, ale może ci się przyda. Ty się znasz na tych komputerach. A mi po co? Jak ja nie mam komputera.
– To skąd masz myszkę?
– A kupił dziadek…
Zrezygnowany wziąłem myszkę i udałem się do drugiego pokoju. Leżały tam już dwie inne, a także taka ilość innych rzeczy, że nie miałem gdzie jej położyć. Rzuciłem ją na podłogę i pogrążyłem się w rozpaczy.