Sen #22: Czarodziejka-socjalistka Historia spisana przez Jana Heimsona dnia A uważ ty co to czytasz, że słowa poniższe zapisałem prawdziwie, wedle sumienia i rozsądku, i wątpić w nie nie potrzeba.

I had a really bad dream.
It lasted 20 years, 7 months, and 27 days

—The Smiths




Miałem sen i gdy obudziłem się, stwierdziłem, że koniecznie muszę go zapisać, bo jest niezmiernie zabawny. Niestety, zanim zdążyłem włączyć komputer i zacząć notować, musiałem już zająć się innymi naglącymi sprawami - głośniki mi się skleiły, pająki oblazły choinkę i urządziły sobie turniej, itd. Okazało się, że wciąż byłem we śnie. Po przebudzeniu z owego drugiego, czy raczej pierwszego, snu (snu wyższego rzędu, jeśli mogę się tak wyrazić) z przykrością zauważyłem, że sen przedmiotowy (pierwszego rzędu) nie jest aż tak fajny. Co więcej, tylko z perspektywy metasnu wydawał się mieć sens. Niemniej, postanowiłem mimo wszystko go opublikować. Aby dało się to przeczytać, musiałem odrobinkę uporządkować fabułę i dodać kilka przypisów - wszystko jednak, jak zawsze, wedle zasady minimalnej ingerencji™. Zapraszam.


W sali głównej parlamentu panował rozgardiasz. Każdy miał coś do powiedzenia - a niektórzy nawet do wykrzyczenia - na temat właśnie zakończonego głosowania. Udało się właśnie przepchnąć rewolucyjną, skrajnie lewicową ustawę, która mogła diametralnie odmienić sytuację w naszym kraju. Znaczna część posłów uważała to za skandal i głośno dawała temu wyraz. Jedna z pań poprosiła o głos i za przyzwalającym skinieniem pani marszałek wstąpiła na mównicę.

- Chciałabym prosić o możliwość ponownego przeliczenia listy obecności posłów na sali.

- Lista obecności była sprawdzana na początku obrad - zauważyła pani marszałek.

- Wiem, z uwagi na kontrowersyjne wyniki głosowania chciałabym jednak sprawdzić ją jeszcze raz, osobiście, tak, aby nikt z opozycji nie miał wglądu w moją metodologię. Mam uzasadnione podejrzenie, że w zakończonym właśnie głosowaniu głosowali również nieobecni posłowie.

- Przecież tak nie wolno! - wykrzyknąłem.

- Niestety, wolno - odparł posępnie mężczyzna siedzący obok mnie.

- Jak to? - wybuchnąłem. - Ona może sama wymyślić sobie listę obecności, tak, żeby unieważnić głosowanie, które już się odbyło?

- Takie jest prawo - powiedział mój sąsiad i wzruszył ramionami. - Ona jest królową elfów.

Parsknąłem z zażenowaniem, ale nic nie mogłem zrobić. Jednym machnięciem różdżki posłanka wyczarowała nową listę obecności, na której nie było prawie żadnego posła lewicy. Po ponownym przeliczeniu głosów, z uwzględnieniem poprawionej listy, ustawa oczywiście została odrzucona.

Obrady parlamentu zamknięto, posłowie prawicy triumfalnym krokiem wymaszerowali z sali, poklepując po drodze po ramieniu królową elfów. Ona zaś podeszła do mnie i nie znoszącym sprzeciwu tonem zażądała, abym zawołał jej dziewkę, bowiem chce jej się pić. Jedyną w zasięgu wzroku służącą była moja ukochana, wybranka mego serca.

Stała przy gnojówce ze wzrokiem wbitym w ziemię. Obok jej mała córeczka (czy raczej wychowanka) stała przestępując z nogi na nogę i rozglądała się wokół trwożliwie, prawą rączką trzymając kurczowo matkę za rąbek spódnicy. Moja ukochana podeszła, gdy tylko ją zawołałem. Przyzwyczajona była do natychmiastowego słuchania rozkazów. Miała bladą, poznaczoną zmarszczkami twarz i smutne, podkrążone oczy. Ubrania miała brudne i podarte, ale spoglądała na nas hardo i odważnie, wzrokiem pełnym dumy.

- Jak masz na imię? - zapytała chłodno królowa elfów.

- Yennefer.

- To moja ukochana. Też jest czarodziejką. - dodałem nieśmiało.

- Ach tak - rzuciła królowa bez zainteresowania. - Wygląda dość żałośnie. Jak możesz kochać takiego kocmołucha? A to jej dziecko? Tfu. Spójrz tylko, co za uświnione małe cholerstwo.

Wychowanka mojej ukochanej wyglądała na przerażoną, z każdym słowem królowej coraz bardziej. Oczy Yennefer ciskały jednak gromy. W końcu nie wytrzymała.

- Czy nie widzisz, jak głodne, nieszczęśliwe, przestraszone jest to biedne dziecko? - zapytała Yennefer, lecz nie błagalnie, a głosem zimnym i przeszywającym jak sztylet. Królowa elfów jeszcze raz obrzuciła małą lekceważącym wzrokiem.

- I co mnie to obchodzi? - spytała retorycznie.

- A powinno. Czy wiesz, kto wymyślił ból? Wiesz, kto stworzył cierpienie, głód i lęk? - nie odpuszczała Yennefer.

- Prabóg Moloch. - odparła królowa. [To oczywiście ojciec wszystkich bogów - przyp. metasenny]

- To prawda - stropiła się lekko Yennefer, ale zaraz odzyskała rezon. - Ale czy wiesz, kto jest odpowiedzialny za to, że w tym świecie, w którym produkcja dóbr materialnych przekracza znacznie potrzeby ludzkiej populacji, wciąż istnieje ból i nieszczęście, wciąż musimy się bać, i nawet takie niewinne, małe istotki jak to dziecko muszą żyć w ciągłym strachu?

Tym razem nie czekała na odpowiedź, obawiając się, że królowa znów nie uszanuje decorum.

- To TY, królowo! To ludzie tacy, jak ty, kapitaliści, bogacze, którzy nie cofają się przed niczym, żeby tylko powiększyć jeszcze bardziej swoje niebotyczne, nieludzkie fortuny! Swoich pracowników, podwładnych, wszystkich innych ludzi traktują jak zwierzęta, jak towar, który wart jest tyle, ile może dla ciebie zarobić pieniędzy. Czy nie pamiętasz już, jak sama byłaś dzieckiem, nie posiadałaś niczego, ważna była dla ciebie tylko miłość i wolność? Czy tak łatwo jest znieczulić się na łzy tych niewinnych stworzeń, których całe życie zamieniacie w piekło, w gehennę nieustającego lęku?

Królowa patrzyła na Yennefer z kamienną twarzą, jednak nie przerywała jej przemówienia. Gdy ta skończyła mówić, przez długą chwilą trwały w milczeniu, mierząc się nawzajem wzrokiem. Wreszcie królowa otworzyła powoli usta i rzekła:

- Dobrze. Uwolnię twoje dziecko od lęku.

Poczułem nagły przypływ euforii. Czyli jednak to prawda, że słowo jest czasem potężniejsze niż miecz! Ech, jakich cudownych czasów dożyłem! Patrząc, jak królowa elfów wyciąga swoją różdżkę, wyobraziłem sobie, jak wyczarowuje dla małej bajeczny zamek, złotą karetę i bezdennych skarbiec klejnotów, które dziewczynka odtąd rozdawać będzie biednym i potrzebującym. Bliski łez ze wzruszenia, wybuchnąłem radosnym śmiechem.

Yennefer nie poruszała się jednak i ukradkowym, piorunującym spojrzeniem zgasiła mój entuzjazm.

- Nic z tego - wycedziła. - O nie, po moim trupie!

- Nie chcesz, by twoja mała przestała się bać? - zapytała niewinnie królowa.

- Chcesz ją sztucznie pozbawić reakcji chomatycznej! - wykrzyknęła Yennefer [jest to oczywiście reakcja nerwowa odpowiadająca za uczucie lęku - przyp. metasenny]

Królowa wzruszyła ramionami i zaczęła oglądać sufit, pogwizdując lekko.

- Widziałam już niejedną taką cwaną! - poczerwieniała z gniewu zubożała czarodziejka - Widziałam płody, na których przeprowadzano ten eksperyment. Miały nigdy już nie odczuwać lęku, a wiesz, co się z nimi stało?! Chcesz zobaczyć zdjęcia?!

To mówiąc, Yennefer wyciągnęła zza pazuchy teczkę pełną fotografii zdeformowanych płodów.

Jan Heimson

Młody kacerz, aspirujący kryptomanta i epistemolog. Wielbiciel insektów, pleśni, porostów, niewielkich ptaków. Jeśli chcesz mnie pochwalić lub zwymyślać, możesz napisać mi list.