Sen #19: Staroaramejski ‡ Historia spisana przez Jana Heimsona ‡ dnia ‡ A uważ ty co to czytasz, że słowa poniższe zapisałem prawdziwie, wedle sumienia i rozsądku, i wątpić w nie nie potrzeba.
Fakultatywne zajęcia z języka staroaramejskiego prowadził doktor K., osobistość powszechnie znana i lubiana. Wypada przy tym podkreślić, że uznanie studentów zjednał sobie nie tylko swoimi żarcikami - jak to nieraz się zdarza - ale również kompetencjami, ogromną wiedzą, a przede wszystkim - rzadką umiejętnością prowadzenia zajęć tak, by wzbudzić autentyczne zainteresowanie.
Przedmiot, o którym mowa, był zresztą ciekawy sam w sobie. Jak wiadomo, staroaramejski różni się od innych języków pewną istotną własnością. Podczas gdy większość stworzonych przez ludzi języków da się zapisać na kartce, lub ewentualnie wyryć na tabliczkach, aby posługiwać się staroaramejskim konieczne jest posiadanie oryginalnych kamiennych amuletów. Jest ich wiele rodzajów, a każdy pełni rolę jednej zgłoski. Ułożenie ich w odpowiedniej kolejności jest jedynym sposobem, aby poprawnie wyartykułować zdanie. Jeśli amulety będą podrobione, wypowiedź również będzie błędna. Ze względu na to ograniczenie, nie było innej możliwości, jak tylko dać nam, skromnym adeptom nauk humanistycznych, do rąk autentyczne prawdawne artefakty, wypożyczone z przepastnych archiwów Biblioteki Jagiellońskiej.
Łatwo się domyślić, jak bardzo byliśmy podekscytowani. W świetle lamp nabożnie muskaliśmy opuszkami palców te starożytne dzieła sztuki: okrągłe, płaskie kamienie, z misternie wyrytymi znakami, przypominającymi alchemiczne symbole lub magiczne sigile.
Już na pierwszych zajęciach prowadzący nauczył nas, jak układać amulety w podstawowe staroaramejskie słowa, które, jak się dowiedzieliśmy, były równocześnie prostymi zaklęciami, i miały moc powodowania niewielkich zmian w świecie fizycznym. Okazało się jednak, że nie był to koniec atrakcji.
- Drodzy państwo - zaczął dr K., - bardzo zależy mi na tym, żeby te zajęcia nie były czysto teoretyczne. Chciałbym, abyście mieli państwo możliwość spojrzeć na omawiane zagadnienia z różnych perspektyw, i, co najważniejsze, abyście nie myśleli o tym jedynie jak o ciekawostce z zamierzchłych czasów. Aby wam to umożliwić, pozwoliłem sobie zorganizować dla państwa spotkanie prawdziwymi Aramejczykami, ostatnimi żyjącymi użytkownikami języka, którego się państwo uczycie. W związku z tym zapraszam teraz przed budynek, gdzie czekają już nasi goście - niestety, obyczaje zabraniają im wchodzić do środka.
Byliśmy ogromnie zafascynowani i czym prędzej wybiegliśmy z sali. Przed głównym wejściem na parkingu czekała na nas grupa dwunastu osób (dziesięciu mężczyzn i dwie kobiety), wyglądających bardzo dziwacznie i wyraźnie zakłopotanych.
Był to ostatni na świecie żyjący klan Aramejczyków. Z wyglądu przypominali nieco Cyganów, ale po bliższych oględzinach łatwo było dostrzec elementy strojów, których nie dałoby się zaobserwować nigdzie indziej. Ubrani byli w szerokie płócienne portki, porozwlekane koszuliny, ciemne, haftowane kolorowo kamizelki i fantazyjne kapelusze ozdobione piórami. Kobiety nosiły wyszywane w kolorowe wzory spódnice a włosy pozaplatane miały w liczne warkocze. Klan przyprowadził też cały swój dobytek, w postaci trzech wychudzonych kóz i paru niewielkich tobołków i zawiniątek.
Najważniejsze jednak było to, w jaki sposób podróżowali. Okazało się bowiem, że był to klan zmotoryzowany. Przyjechali do nas trzema samochodami (po jednej kozie do każdego) a mianowicie: Fiatami 126p. Były to jednak modele specjalnie dostosowane do potrzeb niezwykle ubogich ludzi. Były jeszcze mniejsze i bardziej ciasne niż zwykłe Maluchy, karoseria była zrobiona z pomalowanej farbą olejną sklejki, a pedały oraz skrzynia biegów miały specjalny, aramejski układ. Mimo to każdy po kursie jazdy potrafił dość szybko opanować ich obsługę. Na prośbę Doktora Aramejczycy pozwolili nam się przewieźć, co okazało się wyjątkowo atrakcyjne i dostarczyło nam mnóstwo radości. Jestem przekonany, że tego rodzaju innowacyjne metody wpłynęły pozytywnie na przyswajanie wiedzy przez studentów.